Aromatyczna chwila nad filiżanką kawy wypełniła kuchnię i łatwo było celebrować ją dla niej samej.
Innym razem w głowie pijącego pojawiły się dwie możliwości: mówić do siebie lub nie mówić wcale. A za tymi możliwościami myśl: lepiej jest być z ludźmi - kawa smaczniejsza, słońce cieplejsze.
Człowiek jest istotą grupową. Jego tożsamość powstaje w relacji do innych osób. Jego Ja jest czymś lub kimś w nieustannej dyskusji z ważnymi życiowymi obiektami. Nawet, gdy jest sam, gada do grupy, w której przed chwilą był lub do której właśnie się wybiera. Mnich buddyjski pewnie nie chciałby się zastanawiać nad tym, w relacji do kogo został mnichem, ponieważ on chce zgubić i rozpuścić swoje Ja. Z drugiej strony rozpuszcza je, aby stać się nareszcie częścią jednej wielkiej całości, więc swoją medytacją potwierdza, że w zaraniu jesteśmy wszyscy pięknie połączeni. Połączenie to uzasadnia dążenia do dwóch różnych Nirvan: przestać czuć jako Ja, stać się całością lub czuć jako Ja integrujące swoje poszczególne kawałki, powstałe w relacji do świata i być w zgodzie z tym, kim się jest.
Siedząc więc przy filiżance kawy zastanawiam się, na jakiej podstawie budujemy realne relacje z ludźmi - przyjaźnie, związki, znajomości. Co dzięki nim zyskujemy? Co dajemy? Pewnie z ogólnego stwierdzenia: trzy rzeczy - tworzenie/przetwarzanie obrazu siebie, wspólne przeżywanie świata i spełnianie emocjonalnych potrzeb, niewiele wynika. Ale już szczegółowa i indywidualna odpowiedź na te pytania może być niezwykle odkrywcza. Byle się w nią nie zapaść, dystans wskazany.
sobota, 11 września 2010
poniedziałek, 6 września 2010
wymiar symboliczny. o meblach
Meble zwykle dużo pamiętają. Mebli zazwyczaj używa się zgodnie z przeznaczeniem, a chwilami służą jakoś inaczej. Łóżko robi za miejsce pracy, stół za łóżko, a szafa za schron. Starszy człowiek czasem mówi, że czuje się jak mebel - przesuwany z miejsca na miejsce. I wtedy pewnie chciałoby się powiedzieć coś bardzo pocieszającego, tylko nie ma właściwych słów w pogotowiu, brak też odpowiednich gestów. A starszy człowiek może być jak mebel, bo pamięta, że kiedyś było inaczej i jest punktem odniesienia do wspomnień.
Sentymentalne podróże w przeszłość charakteryzują ludzi, którzy:
a) są wrażliwi
b) boją się myśleć o przyszłości,
a może c) wolą, to co było od tego, co jest.
Aby dokonać zmiany trzeba ograć opór. Dotyczy to zarówno pomalowania pokoju jak i przeprowadzki z życiem do innego świata. Opór przed zmianą to taka klatka z napisem "znane więc bezpieczne". To jest klatka należąca do przeszłości, przesiaduje się w niej tu i teraz, a chroni przed bardzo nieznaną przyszłością. W siłę do przywitania się ze swoim pojutrze zaopatruje wyobrażenie drogi dotarcia do niego, sposobu przecierania szlaku, fantazjowanie na temat tego, jakie ono będzie, no i oczywiście ukonkretnianie stworzonego obrazka. Być może za proste. Najbardziej jednak chce mi się rzeczy, których posiadanie widzę na wyciągnięcie ręki. Innych też bardzo chcę, ale nie zbliżam się do nich, bo droga wydaje mi się zbyt straszna i ponura.
Więcej jestem wyćwiczona we wspominaniu, co jest szczególnie sympatyczne w długie jesienne wieczory.
I mam sentyment do mebli.
Sentymentalne podróże w przeszłość charakteryzują ludzi, którzy:
a) są wrażliwi
b) boją się myśleć o przyszłości,
a może c) wolą, to co było od tego, co jest.
Aby dokonać zmiany trzeba ograć opór. Dotyczy to zarówno pomalowania pokoju jak i przeprowadzki z życiem do innego świata. Opór przed zmianą to taka klatka z napisem "znane więc bezpieczne". To jest klatka należąca do przeszłości, przesiaduje się w niej tu i teraz, a chroni przed bardzo nieznaną przyszłością. W siłę do przywitania się ze swoim pojutrze zaopatruje wyobrażenie drogi dotarcia do niego, sposobu przecierania szlaku, fantazjowanie na temat tego, jakie ono będzie, no i oczywiście ukonkretnianie stworzonego obrazka. Być może za proste. Najbardziej jednak chce mi się rzeczy, których posiadanie widzę na wyciągnięcie ręki. Innych też bardzo chcę, ale nie zbliżam się do nich, bo droga wydaje mi się zbyt straszna i ponura.
Więcej jestem wyćwiczona we wspominaniu, co jest szczególnie sympatyczne w długie jesienne wieczory.
I mam sentyment do mebli.
środa, 1 września 2010
my sweet psychopathy, czyli dwie myśli o rozwoju
Tade powiedział, że przyglądanie się swoim trudnym doświadczeniom i stwierdzanie, że to wspaniałe, jak się dzięki nim można rozwinąć, ma rys psychopatyczny. Ma czy też nie, rozwój boli, nawet jeśli nie wiąże się z jakimiś życiowymi dramatami. A sceny dramatyczne, jeśli je potraktować jako rzucenie rękawicy, wymagają od człowieka dokładnie takich samych usiłowań, jak każda inna okazja do rozwoju. Tylko, że one zapewniają atrakcje w pigułce. Ciężej się je znosi, bo są zdarzeniami zesłanymi i świadomie o nie nie prosiliśmy.
Rozwojowe jest podejmowanie decyzji i branie na plecy odpowiedzialności za jej skutki. Rozwojowe jest naciąganie struny własnych możliwości i kompetencji - wrzucanie się w nowe sytuacje, w których nie ma struktury, ani odpowiedzi na pytanie, jak się w nich odnaleźć. Rozwojowe jest dyskutowanie z własnymi przekonaniami. Rozwojowe są pożegnania i powitania.
Robiąc wszystkie te rzeczy człowiek cierpiący rozwój szuka siły, żeby pokazać i zaakceptować słabość, niewiedzę, błądzenie, rumieniec debiutanta i koślawe ruchy początkującego łyżwiarza. Walczy ze sprzecznościami, które paraliżują dokonywanie wyborów, czeka na skutki.
Jednocześnie rozwój jest miły i dobry. Ach, co to za piękny moment poczuć, że się po latach ma znacznie więcej, niż wcześniej w swojej narzędziowni. Jak wspaniale jest używać tych sprzętów z coraz większą finezją. Jak zjawiskowe potrafią być wgląd i zrozumienie. Jak cudownie jest mieć do siebie zaufanie i ze spokojnym zaciekawieniem patrzeć w przyszłość.
Taki coaching na przykład upiera się, żeby afirmować proces rozwojowy i żeby doceniać siebie za kolejne życiowe odkrycia; nasycać się wizją obrazu siebie, spójnego z podstawowymi wartościami, i pielęgnując wiarę w swoją moc i własne zasoby, dążyć do realizacji tej wizji.
A podejście psychodynamiczne, z drugiej strony, zaleca konfrontację z najbardziej pierwotnymi lękami i potrzebami człowieka, wydobywanie na powierzchnię mechanizmów obronnych, które zniewalają, podporządkowują sobie myśli i działania. Zmaganie się z ambiwalencją obecną w każdej akcji. Dążenie do integracji poprzez obserwowanie, przeżywanie, rozumienie i oswajanie tych wątków, od których najchętniej zwykle się ucieka.
Nic nie poradzę, zamiast się opowiedzieć, przeskakuję z jednego nurtu do drugiego i oba są dla mnie inspirujące. Początkowo myślałam, że opowiedzieć się to punkt wyjścia, teraz szkoda mi na to energii.
Mam ważniejsze sprawy na głowie: doświadczanie oraz przyglądanie się i gmeranie w tychże doświadczeniach w celach edukacyjnych. Póki co. Bo kiedyś, zdaje się, że trzeba będzie wyjść z tej głowy. Jeśli się zdarzy.
Rozwojowe jest podejmowanie decyzji i branie na plecy odpowiedzialności za jej skutki. Rozwojowe jest naciąganie struny własnych możliwości i kompetencji - wrzucanie się w nowe sytuacje, w których nie ma struktury, ani odpowiedzi na pytanie, jak się w nich odnaleźć. Rozwojowe jest dyskutowanie z własnymi przekonaniami. Rozwojowe są pożegnania i powitania.
Robiąc wszystkie te rzeczy człowiek cierpiący rozwój szuka siły, żeby pokazać i zaakceptować słabość, niewiedzę, błądzenie, rumieniec debiutanta i koślawe ruchy początkującego łyżwiarza. Walczy ze sprzecznościami, które paraliżują dokonywanie wyborów, czeka na skutki.
Jednocześnie rozwój jest miły i dobry. Ach, co to za piękny moment poczuć, że się po latach ma znacznie więcej, niż wcześniej w swojej narzędziowni. Jak wspaniale jest używać tych sprzętów z coraz większą finezją. Jak zjawiskowe potrafią być wgląd i zrozumienie. Jak cudownie jest mieć do siebie zaufanie i ze spokojnym zaciekawieniem patrzeć w przyszłość.
Taki coaching na przykład upiera się, żeby afirmować proces rozwojowy i żeby doceniać siebie za kolejne życiowe odkrycia; nasycać się wizją obrazu siebie, spójnego z podstawowymi wartościami, i pielęgnując wiarę w swoją moc i własne zasoby, dążyć do realizacji tej wizji.
A podejście psychodynamiczne, z drugiej strony, zaleca konfrontację z najbardziej pierwotnymi lękami i potrzebami człowieka, wydobywanie na powierzchnię mechanizmów obronnych, które zniewalają, podporządkowują sobie myśli i działania. Zmaganie się z ambiwalencją obecną w każdej akcji. Dążenie do integracji poprzez obserwowanie, przeżywanie, rozumienie i oswajanie tych wątków, od których najchętniej zwykle się ucieka.
Nic nie poradzę, zamiast się opowiedzieć, przeskakuję z jednego nurtu do drugiego i oba są dla mnie inspirujące. Początkowo myślałam, że opowiedzieć się to punkt wyjścia, teraz szkoda mi na to energii.
Mam ważniejsze sprawy na głowie: doświadczanie oraz przyglądanie się i gmeranie w tychże doświadczeniach w celach edukacyjnych. Póki co. Bo kiedyś, zdaje się, że trzeba będzie wyjść z tej głowy. Jeśli się zdarzy.
niedziela, 22 sierpnia 2010
Samo poczucie
Nie wiedzieć czemu, stado gapiących się baranów na polanie to widok zachwycający. Idziemy z Baśką wzgórzem, z którego patrzymy na słońce i na księżyc, na Jaworzynę i na wieś. Żmije w wysokich trawach śpią. Nawdychałam się natury i napatrzyłam w ogień kominka. Nagadałam się, że nie pamiętam, kiedy tak. Wspólne poszukiwanie sensu i rozumienia w rozmowie to jest wartość międzyludzka największa dla mnie. Życiowe historie, bliscy, fantazje. Tysiące wspomnień i mnóstwo głupich żartów. Trochę się stałyśmy starsze i mądrzejsze, trochę pobyłyśmy dzieciakami. Dzień na wsi, a tyle atrakcji. Miasto, masówa, mizeria. Wieś, wolność, wakacje. Takie mam chwilowe rozrzewnienie mieszczucha, który w polu nie robił i mu się sielanki zachciewa. Jutro mi przejdzie, choć pies, co się nas uczepił na spacerze, wozy pełne siana, śpiew natury i chłód wody z potoku, głowę mi zasiedliły na czas jakiś.
środa, 18 sierpnia 2010
Nie byłam w Rio
Popatrzyłam za siebie i próbowałam coś uchwycić. Popatrzyłam w lustro i tam też nic. Gdzie jestem? W zlepku własnych wspomnień, w próbach zrozumienia choć kawałka rzeczywistości i w ciągłym dążeniu do wypełnienia pustki. Na zdjęciu. W pracy. W rozmowie i w cudzych myślach. Blisko i daleko od ważnych ludzi. W mglistym marzeniu o tym, co mogłoby być.
Mam lat tyle i tyle, ukończyłam takie te, robię to i to. Lubię tego i tamtą. Śpię. Budzę się.
Do roboty zawsze jadę później, niż zwykle. Chwytam spadające z topól liście i cieszę się na nadchodzącą jesień. Mam plany i zachwyty nad światem. Nie mam pomysłu i przeraża mnie cień.
Pracuję nad sobą. Jak dorosnę zostanę, jak nie dorosnę, zawrócę. Śmieję się z siebie, ale akurat nie teraz.
No bo ostatecznie, coś trzeba o sobie postanowić. Nie da się o sobie nic postanowić. Nie łapię. Cały czas próbuję coś złapać. A chodzi mi o to, żeby się przez chwilę napawać siedzeniem przy kawie. Robię to.
Mam lat tyle i tyle, ukończyłam takie te, robię to i to. Lubię tego i tamtą. Śpię. Budzę się.
Do roboty zawsze jadę później, niż zwykle. Chwytam spadające z topól liście i cieszę się na nadchodzącą jesień. Mam plany i zachwyty nad światem. Nie mam pomysłu i przeraża mnie cień.
Pracuję nad sobą. Jak dorosnę zostanę, jak nie dorosnę, zawrócę. Śmieję się z siebie, ale akurat nie teraz.
No bo ostatecznie, coś trzeba o sobie postanowić. Nie da się o sobie nic postanowić. Nie łapię. Cały czas próbuję coś złapać. A chodzi mi o to, żeby się przez chwilę napawać siedzeniem przy kawie. Robię to.
Subskrybuj:
Posty (Atom)