Pokazywanie postów oznaczonych etykietą group relations. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą group relations. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 grudnia 2010

surrealizm

fantazja
czary
racjonalizacja
czas
prokreacja
wojna
zrozumienie
identyfikacja projekcyjna*
pokój
szacunek
zaprzeczenie
upewnienie
koluzja**
przywiązanie
współprzeżywanie


* Psychologiczna obrona przed niechcianymi uczuciami lub fantazjami i rodzaj relacji międzyludzkiej. Mechanizm obronny polegający na lokowaniu w drugiej osobie trudnych do zniesienia zawartości własnego umysłu. <<łatwiej odczuwać litość do drugiej osoby, niż przeżywać własny smutek>>. Gdy reakcją osoby, na którą projektowane są uczucia jest przyjęcie i przeżywanie ich, dochodzi do **koluzji: milczącego porozumienia, na mocy którego znaczenie oryginalnych niechcianych uczuć lub fantazji zostaje wzmocnione, a funkcje obronne dla osoby projektującej zachowane.

surrealizm część II

piątek, 29 października 2010

z pogranicza

Właściwie, to fantazja jest od tego, żeby stwarzać sens. Świat nie zna granic, świat ich sam z siebie nie ma. Niepowtarzalność chwili i ta nieskończona, bezsensowna magma sposobów, na jakie przejawia się rzeczywistość jest nie do zniesienia. Na szczęście mam czas: dość precyzyjnie odmierzany punkt odniesienia, który pozwala mi określić, ile to jest chwila. Mam też poznaczone terytoria. Tu Polska, a tam Czechy, tu mój dom, a tam praca. Spaceruję we własnej przestrzeni, zaprojektowanej z myślą o tym, żeby stworzyć wrażenie powtarzalności zdarzeń. No i mam granicę psychologiczną. Oddzielam ja od nie ja, świat wewnętrzny od świata zewnętrznego. Na tej granicy żyję i doświadczam. Na niej tworzę relacje - ze światem i z innymi ludźmi, którzy też akurat postanowili podejść do płota. Do przetrwania w jako takim zdrowiu, potrzebuję wyobrażonych granic - czegoś sztucznego, zmyślonego i umownego. Wyznaczam je i stają się one strzeżonym obrazem rzeczywistości. Jest mi dobrze, gdy w tej rzeczywistości odnajduję spójność pomiędzy tym co czuję i tym co myślę. Wtedy delektuję się byciem w takiej właśnie przestrzeni i powtarzalnością gestów, smaków i sformułowań. Tak samo zachwycam się jesiennym światłem i tak samo lubię swoją drogę do pracy. Jednocześnie mogę się zmieniać, mogę zmieniać myślenie o świecie. Umiem zauważać, że granica opisująca jakiś wycinek rzeczywistości już do niej nie pasuje, bo doświadczyłam innego oblicza sprawy. Doceniam, że ktoś się stara, że coś jest inaczej. Jestem tam, gdzie chcę być i łatwiej mi się odnaleźć w tu i teraz.
A kiedy myśli i uczucia przestają współgrać, powtarzalność staje się koniecznością, pozwalającą zagłuszyć niepokój. Zmiana jawi się jako konieczna i niemożliwa zarazem, przemieszczam się powoli i z wysiłkiem. Szukam, ale nie chcę znaleźć.
Słuchać w takich chwilach myśli czy uczuć? A może przeczekać? W końcu zmiana jest nieunikniona.

Escher

piątek, 15 października 2010

ukłony i podskoki
















Bolą mnie mięśnie wzdłuż kręgosłupa i bicepsy od siłowania się z koleżankami i kolegami. Według bezsłownie ustalonych reguł, z pełnym szacunkiem i uważnością na przeciwnika, bawiliśmy się w walkę. Nie byliśmy wrogami i nie mieliśmy o co się bić. Niechętnie wychodziliśmy na ring. Ale kiedy już na nim stawaliśmy, okazywało się, że każde z nas potrafi przy najmniej połaskotać. I że w próbach okazywania fizycznej siły śmiało można się zapamiętać.
Coś w nas wstąpiło. Coś we mnie wstąpiło. Nie dałam temu jednak pełnego wyrazu - chciałam być miła. Perspektywa pokonania kogoś w boju, powstrzymywała mnie od wykonywania gwałtownych ruchów. Wygrać - to tak łatwo powiedzieć!
Myślałam, że walka to przede wszystkim pokonywanie wroga i kiedy się już ją podejmie, trzeba skakać do gardła komukolwiek, kto się napatoczy. Od wczoraj to dla mnie bardziej stawanie we własnym imieniu. Robienie tylu kroków naprzód, ile trzeba, aby przeciwważyć ruchy, które ściągają do tyłu lub w dół. Usilne dążenie i wyraz odwagi. Przy okazji otwarty udział w rywalizacji i prezentacja którejś z własnych mocy. Różne ta rywalizacja może przybierać formy, ale najfajniej jest wtedy, gdy wszyscy zainteresowani potrafią przyznać, że ona istnieje. Bo konfrontacja może być formą otwartości i szczerości. Dzięki niej rozluźnia mi się twarz - czuję, że jestem z ludźmi bardziej, bezpośrednio i chętniej.





sobota, 18 września 2010

Flavour of change?

Jedna z krótkich dróg do emocji wiedzie przez nos. Wchodzę do pustego pokoju wypełnionego zapachem mieszkającym ze mną od lat. Doczepiony do człowieka obecny jest w tle. Kiedy człowiek znika ze wspólnej przestrzeni, zapach panoszy się, aż nogi miękną. Wdycham natychmiastowe wspomnienie całej zbudowanej wspólnie scenerii, która właśnie stała się kolejnym doświadczeniem w galerii eksponatów z przeszłości. Wzruszam się - nie pierwszy raz -  przez nos.  A potem idę dalej, do spraw i sprawek, gier i zabaw w życie. Bo wszystko jest dokładnie tak, jak ma być. I ustanawiają się nowe scenerie, których urok jest do wzięcia tylko tu i teraz. Nie jutro i nie wczoraj.
Eksponaty w galerii żyją i wydzielają więcej niż zapach. Zasilają i stwarzają mnie poprzez wszystkie konstatacje i przeżycia, które były ich udziałem. Jestem poniekąd z ludzi, z którymi wspólnie stwarzamy scenerie. I oni są ze mnie. I jest nas trochę.

sobota, 11 września 2010

ego to my i nie my

Aromatyczna chwila nad filiżanką kawy wypełniła kuchnię i łatwo było celebrować ją dla niej samej.
Innym razem w głowie pijącego pojawiły się dwie możliwości: mówić do siebie lub nie mówić wcale. A za tymi możliwościami myśl: lepiej jest być z ludźmi - kawa smaczniejsza, słońce cieplejsze.
Człowiek jest istotą grupową. Jego tożsamość powstaje w relacji do innych osób. Jego Ja jest czymś lub kimś w nieustannej dyskusji z ważnymi życiowymi obiektami. Nawet, gdy jest sam, gada do grupy, w której przed chwilą był lub do której właśnie się wybiera. Mnich buddyjski pewnie nie chciałby się zastanawiać nad tym, w relacji do kogo został mnichem, ponieważ on chce zgubić i rozpuścić swoje Ja. Z drugiej strony rozpuszcza je, aby stać się nareszcie częścią jednej wielkiej całości, więc swoją medytacją potwierdza, że w zaraniu jesteśmy wszyscy pięknie połączeni. Połączenie to uzasadnia dążenia do dwóch różnych Nirvan: przestać czuć jako Ja, stać się całością lub czuć jako Ja integrujące swoje poszczególne kawałki, powstałe w relacji do świata i być w zgodzie z tym, kim się jest.
Siedząc więc przy filiżance kawy zastanawiam się, na jakiej podstawie budujemy realne relacje z ludźmi - przyjaźnie, związki, znajomości. Co dzięki nim zyskujemy? Co dajemy? Pewnie z ogólnego stwierdzenia: trzy rzeczy - tworzenie/przetwarzanie obrazu siebie, wspólne przeżywanie świata i spełnianie emocjonalnych potrzeb, niewiele wynika. Ale już szczegółowa i indywidualna odpowiedź na te pytania może być niezwykle odkrywcza. Byle się w nią nie zapaść, dystans wskazany.

środa, 1 września 2010

my sweet psychopathy, czyli dwie myśli o rozwoju

Tade powiedział, że przyglądanie się swoim trudnym doświadczeniom i stwierdzanie, że to wspaniałe, jak się dzięki nim można rozwinąć, ma rys psychopatyczny. Ma czy też nie, rozwój boli, nawet jeśli nie wiąże się z jakimiś życiowymi dramatami. A sceny dramatyczne, jeśli je potraktować jako rzucenie rękawicy, wymagają od człowieka dokładnie takich samych usiłowań, jak każda inna okazja do rozwoju. Tylko, że one zapewniają atrakcje w pigułce. Ciężej się je znosi, bo są zdarzeniami zesłanymi i świadomie o nie nie prosiliśmy.
Rozwojowe jest podejmowanie decyzji i branie na plecy odpowiedzialności za jej skutki. Rozwojowe jest naciąganie struny własnych możliwości i kompetencji - wrzucanie się w nowe sytuacje, w których nie ma struktury, ani odpowiedzi na pytanie, jak się w nich odnaleźć. Rozwojowe jest dyskutowanie z własnymi przekonaniami. Rozwojowe są pożegnania i powitania.
Robiąc wszystkie te rzeczy człowiek cierpiący rozwój szuka siły, żeby pokazać i zaakceptować słabość, niewiedzę, błądzenie, rumieniec debiutanta i koślawe ruchy początkującego łyżwiarza. Walczy ze sprzecznościami, które paraliżują dokonywanie wyborów, czeka na skutki.
Jednocześnie rozwój jest miły i dobry. Ach, co to za piękny moment poczuć, że się po latach ma znacznie więcej, niż wcześniej w swojej narzędziowni. Jak wspaniale jest używać tych sprzętów z coraz większą finezją. Jak zjawiskowe potrafią być wgląd i zrozumienie. Jak cudownie jest mieć do siebie zaufanie i ze spokojnym zaciekawieniem patrzeć w przyszłość.
Taki coaching na przykład upiera się, żeby afirmować proces rozwojowy i żeby doceniać siebie za kolejne życiowe odkrycia; nasycać się wizją  obrazu siebie, spójnego z podstawowymi wartościami, i pielęgnując wiarę w swoją moc i własne zasoby, dążyć do realizacji tej wizji.
A podejście psychodynamiczne, z drugiej strony, zaleca konfrontację z najbardziej pierwotnymi lękami i potrzebami człowieka, wydobywanie na powierzchnię mechanizmów obronnych, które zniewalają, podporządkowują sobie myśli i działania. Zmaganie się z ambiwalencją obecną w każdej akcji. Dążenie do integracji poprzez obserwowanie, przeżywanie, rozumienie i oswajanie tych wątków, od których najchętniej zwykle się ucieka.
Nic nie poradzę, zamiast się opowiedzieć, przeskakuję z jednego nurtu do drugiego i oba są dla mnie inspirujące. Początkowo myślałam, że opowiedzieć się to punkt wyjścia, teraz szkoda mi na to energii.
Mam ważniejsze sprawy na głowie: doświadczanie oraz przyglądanie się i gmeranie w tychże doświadczeniach w celach edukacyjnych. Póki co. Bo kiedyś, zdaje się, że trzeba będzie wyjść z tej głowy. Jeśli się zdarzy.