niedziela, 13 lutego 2011

Zamiast zdjęć

Jest leniwy, niedzielny poranek. Niechętnie podnoszę się z pościeli i ruszam w kierunku zaplanowanego dnia. Kawa i zapakowany plecak. W radiu audycja z udziałem sióstr z katolickiego zespołu Love Story. Dziewczęta opowiadają o świętych, nienaruszalnych różnicach pomiędzy mężczyzną a kobietą. Wykrzywiam twarz i coś tam pod nosem mruczę. Pierwsze tego dnia słowa.
W samochodzie słońce przez całą drogę świeci prosto w szybę, zapowiada się białe szaleństwo. Rozmowy o temperaturze, warunkach śniegowych i ostatnich muzycznych upodobaniach. W bocznym polu widzenia przesuwają się polskie wsie. Dość oblegane kościoły,  nowocześnie pomalowane wielopokoleniowe domy, drewniane, rozsypujące się chałupki, kulawe, doświadczone psy, stosy desek przy tartakach, szyldy reklamujące rodzinne przedsiębiorstwa - pantofle, odzież, rękodzieło. Wszystko wyraźne, skąpane w jasnym świetle i lekkim mrozie. Urok zamiejskich krajobrazów, urok bycia z myślami za oknem. 
Na górę wciąga mnie kolej krzesełkowa i robi to cały dzień, dość jednostajnie, z tysiącem innych ludzi, którzy również mają przypięte do nóg deski. Docieram na szczyt, a następnie, wykonując intensywną pracę wielu mięśni, zjeżdżam w dół, po dość stromo nachylonym zboczu. Czynność powtarzam wielokrotnie, gdyż sprawia mi ona niezwykle dużo przyjemności. W dalszym ciągu podziwiam widoki, górski krajobraz i pogodę. 
Spędziwszy wykupiony czas na stoku, udaję się z powrotem do miasta. Tym razem moją zmęczoną i rozproszoną uwagę przykuwają: rybacy brodzący po pas w Dunajcu, drzewa i wzmożony ruch na drodze.
Nie mam ochoty na własne myśli i kontrolę nad upływającym czasem. Mam ciepło na policzkach i wiele chęci, które obudziły się przy niedzieli, a przy poniedziałku zasną.

Salvadore Dali






2 komentarze: