poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Nie planowałam wspominać


Rutyna wiejskiego życia pozwala mi wyraźnie myśleć, pamiętać i czuć. Siedzę na tarasie, na którym parę dobrych lat temu toczyło się wakacyjne życie dwóch sióstr i ich rodzin. W mojej sielskiej rzeczywistości sierpniowego przedpołudnia, od rana nie widziałam nikogo poza S., za to przez głowę przetoczyły mi się wszystkie postacie związane z tym miejscem. Najchętniej mnie dzisiaj odwiedził dziadek, który całe towarzystwo najpierw tutaj zgromadził  - inwestując w ziemię, a później osadził - stawiając dom.
Dziadek uwielbiał kupować wieczne pióra i zegarki, kolekcjonował aparaty fotograficzne, fascynowali go Romowie i w nieprawdopodobnych liczbach tomów kupował książki. W ogóle żył z rozmachem. Wiele zainteresowań, które miał, z braku czasu zaspokajał od strony teoretyczno – przedmiotowej. Nigdy nie wybierał się  na przykład w plener z aparatem, ale za to miał w domu co najmniej kilka podręczników i poradników fotografa; no i zaopatrywał się w coraz ciekawsze technologie, które śmiało udostępniał swoim dzieciom i wnukom.
Chętnie rozdawał, pożyczał i wydawał pieniądze. Nie robił zakupów w samoobsługowych sklepach – do tych wysyłał wnuków – zawsze z hojnym plikiem i bez wyraźnych wytycznych. ‘Kup co nam potrzeba’ mówił, a my w poczuciu misji, ale też z ekstazą dzieci wypuszczonych z banknotami  w świat konsumpcji i rozkwitającego kapitalizmu, przynosiliśmy do domu reklamówki wszelakich dóbr.  Jeśli sam podjeżdżał do sklepu, sprzedawczynie miały za zadanie zgadnąć, co dziadkowi może być potrzebne. Transakcja odbywała się w sposób bardzo dynamiczny: dwie kobiety biegały po sklepie i żonglowały towarami, zachęcane, a jednocześnie testowane dziadkowymi komentarzami i odpowiedziami na kolejne propozycje.
W wakacyjne miesiące, po pracy dziadek przyjeżdżał do Powroźnika swoim bordowym polonezem i była to dla nas – chwilowo wiejskich dzieci znad górskiego potoku – oszałamiająca radość. Wybiegaliśmy za samochodem na ubitą drogę, przed nami biegły psy, za nami wołały próbujące tonować sytuację matki. Co to było za szczęście widzieć dziadka, który w białej koszuli z podwiniętymi rękawami, wysiadał z samochodu i pokrzykiwał z zadowoleniem, że jak dobrze nas widzieć i jak się mamy. Śmiał się głośno, obdarowywał soczystymi owocami, a potem całą zgrają zabieraliśmy go na spacer.
Dziadek z reguły śpieszył się do jakiejś kolejnej pracy lub był w pogotowiu do znienacka pojawiających się wezwań na salę porodową lub operacyjną. Rola gospodarza domu i pielęgnowanie rodzinnych kontaktów sprawiały mu wiele radości, jednak ta nieodłączna biała koszula, nie pozwalała nam zapomnieć, że poczucie obowiązku i szpital nigdy go nie opuszczają.
Tak to jest – powiedziałam, że sprzyja klarownemu myśleniu ten powtarzalny rytm dnia, to nienapraszające się słońce i delikatny powiew wiatru. Sprzyja, ale też ma własne koncepcje narracyjne. Miałam pisać o starych fotografiach Krakowa, które znalazłam tu pośród albumów, a powędrowałam do właściciela tychże zbiorów bibliotecznych i już nie było jak wrócić do pierwotnych zamierzeń. Być może przyjdzie jeszcze czas i na albumy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz