Rutyna wiejskiego życia pozwala
mi wyraźnie myśleć, pamiętać i czuć. Siedzę na tarasie, na którym parę dobrych
lat temu toczyło się wakacyjne życie dwóch sióstr i ich rodzin. W mojej
sielskiej rzeczywistości sierpniowego przedpołudnia, od rana nie widziałam
nikogo poza S., za to przez głowę przetoczyły mi się wszystkie postacie
związane z tym miejscem. Najchętniej mnie dzisiaj odwiedził dziadek, który całe
towarzystwo najpierw tutaj zgromadził -
inwestując w ziemię, a później osadził - stawiając dom.
Dziadek uwielbiał kupować wieczne
pióra i zegarki, kolekcjonował aparaty fotograficzne, fascynowali go Romowie i
w nieprawdopodobnych liczbach tomów kupował książki. W ogóle żył z rozmachem. Wiele
zainteresowań, które miał, z braku czasu zaspokajał od strony teoretyczno –
przedmiotowej. Nigdy nie wybierał się na
przykład w plener z aparatem, ale za to miał w domu co najmniej kilka podręczników
i poradników fotografa; no i zaopatrywał się w coraz ciekawsze technologie,
które śmiało udostępniał swoim dzieciom i wnukom.
Chętnie rozdawał, pożyczał i
wydawał pieniądze. Nie robił zakupów w samoobsługowych sklepach – do tych
wysyłał wnuków – zawsze z hojnym plikiem i bez wyraźnych wytycznych. ‘Kup co
nam potrzeba’ mówił, a my w poczuciu misji, ale też z ekstazą dzieci wypuszczonych
z banknotami w świat konsumpcji i
rozkwitającego kapitalizmu, przynosiliśmy do domu reklamówki wszelakich dóbr. Jeśli sam podjeżdżał do sklepu,
sprzedawczynie miały za zadanie zgadnąć, co dziadkowi może być potrzebne. Transakcja
odbywała się w sposób bardzo dynamiczny: dwie kobiety biegały po sklepie i
żonglowały towarami, zachęcane, a jednocześnie testowane dziadkowymi
komentarzami i odpowiedziami na kolejne propozycje.
W wakacyjne miesiące, po pracy
dziadek przyjeżdżał do Powroźnika swoim bordowym polonezem i była to dla nas –
chwilowo wiejskich dzieci znad górskiego potoku – oszałamiająca radość.
Wybiegaliśmy za samochodem na ubitą drogę, przed nami biegły psy, za nami
wołały próbujące tonować sytuację matki. Co to było za szczęście widzieć
dziadka, który w białej koszuli z podwiniętymi rękawami, wysiadał z samochodu i
pokrzykiwał z zadowoleniem, że jak dobrze nas widzieć i jak się mamy. Śmiał się
głośno, obdarowywał soczystymi owocami, a potem całą zgrają zabieraliśmy go na
spacer.
Dziadek z reguły śpieszył się do
jakiejś kolejnej pracy lub był w pogotowiu do znienacka pojawiających się
wezwań na salę porodową lub operacyjną. Rola gospodarza domu i pielęgnowanie
rodzinnych kontaktów sprawiały mu wiele radości, jednak ta nieodłączna biała
koszula, nie pozwalała nam zapomnieć, że poczucie obowiązku i szpital nigdy go
nie opuszczają.
Tak to jest – powiedziałam, że
sprzyja klarownemu myśleniu ten powtarzalny rytm dnia, to nienapraszające się
słońce i delikatny powiew wiatru. Sprzyja, ale też ma własne koncepcje
narracyjne. Miałam pisać o starych fotografiach Krakowa, które znalazłam tu pośród
albumów, a powędrowałam do właściciela tychże zbiorów bibliotecznych i już nie
było jak wrócić do pierwotnych zamierzeń. Być może przyjdzie jeszcze czas i na
albumy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz