poniedziałek, 25 lipca 2011

figury retoryczne

Weźmy takie wyjście po sprawunki, wymuszony spacer po okolicy, konieczność wykupienia recepty lub chęć na: soczyste owoce, gin z tonikiem, orzechy w czekoladzie, kabanos, śledzie. Incognito wychodzi człowiek w dresie i klapkach na powietrze, w ręce dzierżąc siatkę ze sztucznego włókna i idzie. Bezgłośnie mija sąsiada. Mija dozorczynię, która pełnym głosem i wyraźnie się wita. W spożywczym uderzają go: intensywne światło,charakterystyczne piknięcia czytnika kodów i szeleszczące reklamówki. Nic nie zapowiada przygody i też żadna przygoda nie następuje. Ale za to może się zdarzyć, że człowiek mimochodem usłyszy rozmowę, będzie świadkiem scenki rodzajowej przy stoisku z kiełbasą. Przedłuży mu się pobyt przy pieczywie, bo nie będzie mógł się zdecydować, co najświeższe, a tu obok jakiś się będzie ciekawy wątek przewijał. Stać mogą przy przepełnionych półkach trzy ekspedientki w czerwonych fartuchach z falbankami, obszytych czarnymi tasiemkami. Jedna je jabłko, druga dzierży palmę pierwszeństwa, a trzecia powolnym krokiem zmierza w kierunku nieobsłużonego klienta. Intensywnie debatują nad sposobem ułożenia dżemów, nie szczędząc przy tym złośliwości nieobecnej Krystynie, która te dżemy układała. Dżemy są Krystyny i właściwie, to nie ma się co wtrącać na jej półkę, no ale kto to widział tak dżemy układać. "Przecież ja jej tych dżemów nie zjem, tu chodzi o estetykę stoiska" - wypowiada się trzecia. Potem głosy się oddalają. Następnie, płacąc już, człowiek słyszy, że czwarta sprzedawczyni włącza się do rozmowy, dając wskazówki, jak należy szefowi przedstawić nową wizję ułożenia produktów i w jakie dokładnie słowa się do niego odezwać. "Tak mu trzeba powiedzieć...".
A potem się, dajmy na to okazuje, że trzeba zahaczyć o aptekę. W aptece, to akurat można oczekiwać różnych atrakcji, o aptecznych zakupach człowiek zna nawet jeden żart. Wchodzi nieśmiało, bo i z daleka dostrzega, że jedno okienko nieczynne, w drugim farmaceutka odwrócona tyłem do wejścia, twarzą do szefowej. Ale wchodzi. Atmosfera jak przy pożegnaniu na długo, drewniane regały za szybami świecą pustkami, a trzy kobiety w białych kitlach milczą. Nie ma tego, o co się klientowi rozchodzi. "Nie ma i może być dopiero na środę" - odpowiadają dwie kobiety, jedna przez drugą. No i w sposób zupełnie dowolny człowiek zaczyna się zastanawiać nad....nad gospodarką zaczyna się rozwodzić w myślach, pytania ekonomiczne sobie stawiać. Zdezorientowany, bez odpowiedniego aparatu pojęciowego, próbuje sobie wyjaśnić zjawiska rozgrywające się na jego oczach. Zaczyna się ten incydent ze sklepu rozlewać na inne, spokrewnione tematy. I spytałby kogoś mądrzejszego, że dlaczego to takie poprzeczne jest? I gazetę przeszuka i mu przez myśl przejdzie, że może powinien się zdecydować, za kim jest, i mu nagle jakieś takie słowa zaczynają się pojawiać w głowie, jak socjalizm, liberalizm i kapitalizm. I próbuje siebie w tym jakoś ulokować i wychodzi na ulicę, ze spuszczoną głową człapie noga za nogą, siatkę ma pełną, aż go przekrzywia na lewo.

3 komentarze:

  1. fajnie się Cię czyta :) tak zimowo podróżnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję :). Że zimowo, to może być wina panującej aury, ale ta się przecież niedługo zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja bym na to wszystko inaczej popatrzył:
    prawda, że dziś piękny zachód słońca mieliśmy? I jeszcze te świerszcze wieczorem świerszczące... A jak się człowiek w dresie trochę dalej w plener zapuścił, to i zapach ogniska można było poczuć.. A te panie w sklepie to całkiem takie fajne, zwłaszcza jak się do nich uśmiechnie i zagada o zeszłorocznym śniegu... W zasadzie pierdoły i rzeczy nieistotne, ale potrafią sprawić, że fajnie jest. :)

    OdpowiedzUsuń