Pokazywanie postów oznaczonych etykietą walka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą walka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 października 2010

ukłony i podskoki
















Bolą mnie mięśnie wzdłuż kręgosłupa i bicepsy od siłowania się z koleżankami i kolegami. Według bezsłownie ustalonych reguł, z pełnym szacunkiem i uważnością na przeciwnika, bawiliśmy się w walkę. Nie byliśmy wrogami i nie mieliśmy o co się bić. Niechętnie wychodziliśmy na ring. Ale kiedy już na nim stawaliśmy, okazywało się, że każde z nas potrafi przy najmniej połaskotać. I że w próbach okazywania fizycznej siły śmiało można się zapamiętać.
Coś w nas wstąpiło. Coś we mnie wstąpiło. Nie dałam temu jednak pełnego wyrazu - chciałam być miła. Perspektywa pokonania kogoś w boju, powstrzymywała mnie od wykonywania gwałtownych ruchów. Wygrać - to tak łatwo powiedzieć!
Myślałam, że walka to przede wszystkim pokonywanie wroga i kiedy się już ją podejmie, trzeba skakać do gardła komukolwiek, kto się napatoczy. Od wczoraj to dla mnie bardziej stawanie we własnym imieniu. Robienie tylu kroków naprzód, ile trzeba, aby przeciwważyć ruchy, które ściągają do tyłu lub w dół. Usilne dążenie i wyraz odwagi. Przy okazji otwarty udział w rywalizacji i prezentacja którejś z własnych mocy. Różne ta rywalizacja może przybierać formy, ale najfajniej jest wtedy, gdy wszyscy zainteresowani potrafią przyznać, że ona istnieje. Bo konfrontacja może być formą otwartości i szczerości. Dzięki niej rozluźnia mi się twarz - czuję, że jestem z ludźmi bardziej, bezpośrednio i chętniej.





niedziela, 26 września 2010

w stadzie

Na śniadanie małe kiełbaski pływające we własnym tłuszczu, na kolację kiełbaski większe, o takim samym smaku. Nie wszyscy mogą jeść – to z nerwów.  Centrum szkoleniowo-wypoczynkowe celników w Otwocku, osiemdziesięciu kliku ludzi z branży przyleciało na zlot. Znów dopada mnie widmo dynamiki dużej i małej grupy. Pracujemy  podzieleni na zespoły warsztatowe, powtarzamy, że mamy wspierać się w rozwoju ile sił. Organizatorzy dbają o poczucie bezpieczeństwa. I wszyscy bardzo pragniemy atmosfery wzajemnej życzliwości i troski. Wierzymy, że relacje międzytrenerskie mogą być pasmem niekończących się przyjaźni i wymiany uprzejmości. I po części tak jest, ale niestety, tylko po części.
Zapowiedzią minidramatu jest dopisanie dodatkowego punktu do kontraktu: Uśmiech. Przesadna dbałość o uśmiech – węszę grupowy, nieświadomy lęk przed rywalizacją, oceną i porażką. Ofiarą strachu przed konfrontacją z własnym poczuciem niekompetencji jest dama. Elegancka, piękna, niezwykle kompetentna osoba;  w obcasie i prawdziwej biżuterii. Jej wizerunek w sposób naturalny powinien uczynić ją liderką. Jednak nikt nie chce pozostać w tyle. Ludzie walczą na swoje argumenty, swoje ukończone szkoły, atuty i figury retoryczne. Nie uznamy dominacji, choć nie powiemy głośno, że jakakolwiek bitwa o pozycję trwa.  Każdy siedzący w kółku trener chce okazać się kompetentny, miły i wartościowy. Co dzieje się z damą ? Zjada ją trema i wszystko idzie nie po jej myśli. Została wyeliminowana z rozgrywki, która  toczy się pod skórą, niewypowiedziana i niepomyślana.  Rozumiem Adama Małysza,  kiedy oddaje słaby skok i nie dziwię się tej pani, że nie uniosła grupowego  wyzwania „pokaż co potrafisz”. Brałam w tym udział i jest mi przykro. Co gorsza, to się dzieje poza kontrolą. To robi grupa, chociaż działają ludzie.  Bo grupa to więcej, niż suma części, a przy najmniej taką mamy na jej temat fantazję.
Sama nieustannie doświadczam fluktuacji własnego poczucia kompetencji, zdolności, mądrości. Zdarza się, że w sprzyjających emocjonalnie warunkach bryluję. Zaraz potem instynkt węszy poczucie zagrożenia, ryzyko wystawienia się na publiczny blamaż wysuwa się na pierwszy plan, a popleczników brak. I wtedy znikam. Nie ma mnie , moje ego kurczy się jak grillowane mięso.
Jesteśmy dobrzy, pełni wiary, inicjatywy i życzliwości.  Każdy z nas ma w sobie przeciwieństwo tego wszystkiego. Pierwotne agresje i walki o przetrwanie samoczynnie uruchamiają się w stadzie, mimo że świadomość tego nie dopuszcza. I jak tu sobie ufać?


P.S. Dnia następnego na śniadanie naleśniki, parówki oraz pointegracyjny kac u części uczestników. Zrobiło się znacznie lżej, ludzie przestali jawić się jako zagrożenie, zaczęliśmy realizować sen o "dobrej robocie".  Ulga, satysfakcja, wspólnota i nowe możliwości. Tym razem grupa w roli hojnej karmicielki. Dobrze czasem zostać na drugi dzień i przytrzymać się konwencji. Dama odżyła.