niedziela, 26 września 2010

w stadzie

Na śniadanie małe kiełbaski pływające we własnym tłuszczu, na kolację kiełbaski większe, o takim samym smaku. Nie wszyscy mogą jeść – to z nerwów.  Centrum szkoleniowo-wypoczynkowe celników w Otwocku, osiemdziesięciu kliku ludzi z branży przyleciało na zlot. Znów dopada mnie widmo dynamiki dużej i małej grupy. Pracujemy  podzieleni na zespoły warsztatowe, powtarzamy, że mamy wspierać się w rozwoju ile sił. Organizatorzy dbają o poczucie bezpieczeństwa. I wszyscy bardzo pragniemy atmosfery wzajemnej życzliwości i troski. Wierzymy, że relacje międzytrenerskie mogą być pasmem niekończących się przyjaźni i wymiany uprzejmości. I po części tak jest, ale niestety, tylko po części.
Zapowiedzią minidramatu jest dopisanie dodatkowego punktu do kontraktu: Uśmiech. Przesadna dbałość o uśmiech – węszę grupowy, nieświadomy lęk przed rywalizacją, oceną i porażką. Ofiarą strachu przed konfrontacją z własnym poczuciem niekompetencji jest dama. Elegancka, piękna, niezwykle kompetentna osoba;  w obcasie i prawdziwej biżuterii. Jej wizerunek w sposób naturalny powinien uczynić ją liderką. Jednak nikt nie chce pozostać w tyle. Ludzie walczą na swoje argumenty, swoje ukończone szkoły, atuty i figury retoryczne. Nie uznamy dominacji, choć nie powiemy głośno, że jakakolwiek bitwa o pozycję trwa.  Każdy siedzący w kółku trener chce okazać się kompetentny, miły i wartościowy. Co dzieje się z damą ? Zjada ją trema i wszystko idzie nie po jej myśli. Została wyeliminowana z rozgrywki, która  toczy się pod skórą, niewypowiedziana i niepomyślana.  Rozumiem Adama Małysza,  kiedy oddaje słaby skok i nie dziwię się tej pani, że nie uniosła grupowego  wyzwania „pokaż co potrafisz”. Brałam w tym udział i jest mi przykro. Co gorsza, to się dzieje poza kontrolą. To robi grupa, chociaż działają ludzie.  Bo grupa to więcej, niż suma części, a przy najmniej taką mamy na jej temat fantazję.
Sama nieustannie doświadczam fluktuacji własnego poczucia kompetencji, zdolności, mądrości. Zdarza się, że w sprzyjających emocjonalnie warunkach bryluję. Zaraz potem instynkt węszy poczucie zagrożenia, ryzyko wystawienia się na publiczny blamaż wysuwa się na pierwszy plan, a popleczników brak. I wtedy znikam. Nie ma mnie , moje ego kurczy się jak grillowane mięso.
Jesteśmy dobrzy, pełni wiary, inicjatywy i życzliwości.  Każdy z nas ma w sobie przeciwieństwo tego wszystkiego. Pierwotne agresje i walki o przetrwanie samoczynnie uruchamiają się w stadzie, mimo że świadomość tego nie dopuszcza. I jak tu sobie ufać?


P.S. Dnia następnego na śniadanie naleśniki, parówki oraz pointegracyjny kac u części uczestników. Zrobiło się znacznie lżej, ludzie przestali jawić się jako zagrożenie, zaczęliśmy realizować sen o "dobrej robocie".  Ulga, satysfakcja, wspólnota i nowe możliwości. Tym razem grupa w roli hojnej karmicielki. Dobrze czasem zostać na drugi dzień i przytrzymać się konwencji. Dama odżyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz